Podstępne Hashimoto

Kidy rozpoczynałam swoją przygodę z blogowaniem, założyłam że będę pisać w dwóch kategoriach tematycznych. Obie wywróciły mój świat do góry nogami i zmieniły podejście do życia. Mam na myśli po pierwsze macierzyństwo, o którym sporo w każdym wpisie, ale także chorobę Hashimoto. Wszystko razem splata się we wpisach dotyczących diety. O Hashi do tej pory wspomniałam chyba tylko raz we wpisie powitalnym tutaj <klik>. Stąd też dziś kilka słów o tej podstępnej i nieprzewidywalnej chorobie, na którą cierpi coraz więcej osób, zwłaszcza kobiet.

 

Co to jest choroba Hashimoto?

Choroba Hashimoto to przewlekłe autoimmunologiczne zapalenie tarczycy. Oznacza to, że z obecnego, medycznego punktu widzenia jest nieuleczalne, czyli będzie z nami do końca życia i tylko od indywidulanych cech organizmu, doboru odpowiedniej diety, poziomu stresu i odpowiedniej ilości snu zależy to, czy będziemy z nim funkcjonować normalnie, czy zawładnie naszym umysłem, emocjami, układem trawiennym, wyglądem skóry i sylwetki, kwestiami związanymi z płodnością…. Wszystkimi sferami życia.

Celowo zaznaczam „obecne, medyczne podejście”. Wygląda ono mniej więcej tak: wchodzisz do gabinetu endo, lekarz patrzy na wyniki badań (TSH, fT3, fT4, antyTPO, antyTG, wynik USG tarczycy), kiwa głową i obwieszcza, że to choroba Hashimoto, ale nie ma się co przejmować, bo to takie typowe i powszechne schorzenie, a leczenie jest proste, bo wystarczy codziennie po przebudzeniu, pół godziny przed posiłkiem połknąć tabletkę i dwa razy w roku kontrolować wyniki badań. Tia… a świnki latają.

Właśnie takie słowa usłyszałam od lekarza w połowie 2013 roku. Pomyślałam, że skoro to typowe, powszechne i proste w leczeniu, to luz. Biorę tabletki i działam dalej. Przecież jeden lekarz skierował mnie do drugiego, ten drugi się zna, na tym, co robi. Więc będzie dobrze, nie może być inaczej. Nic przecież się nie dzieje.

 

Zmęczenie? Nie, to atak Hashimoto!

Lekarz postawił diagnozę, ja karnie łykałam przed śniadaniem tabletki. W międzyczasie zostałam mamą. Po porodzie oczywiście skontrolowałam wyniki tarczycowe, skonsultowałam z lekarzem i żyłam sobie spokojnie dalej… Hm… czy aby na pewno spokojnie? Coraz wolniej, coraz bardziej zmęczona, z ciężkimi powiekami, senna przez cały dzień, słaba, płaczliwa, smutna, bez uśmiechu, bez dawnej energii, z coraz mniejszym zasobem słów w rozmowie, z zapominaniem, ciężkim kojarzeniem, ciężko było mi zrobić COKOLWIEK. Zmuszałam się do wszystkiego… Aaaa….! Ratunku! To nie ja!!! Co się dzieje? Tłumaczyłam sobie wszystko niewyspaniem z powodu nocnych pobudek i wstawania do dziecka oraz rutyną dnia codziennego.

Nie pamiętam już, co mnie skłoniło do kolejnego powtórzenia badań tarczycowych, ale jak zobaczyłam wyniki, o mało się nie przewróciłam. TSH miałam w oklicach 28, kiedy w przypadku kobiet w okresie rozrodczym powinno wynosić. ok. 1!!! Biegiem do lekarza, oczywiście syntetyczny hormon tarczycy na receptę od razu, kategoryczny zakaz kolejnej ciąży, ponieważ byłoby to bardzo niebezpieczne dla dzidziusia… Nie wiadomo było, ile potrwa ustawienie hormonów. Załamka.

I wiecie co? Po jednej. Powtórzę: PO JEDNEJ tabletce odczułam poprawę – przypływ energii, łatwiejsza pobudka. Byłam w szoku. Kiedy po kilku tygodniach rozmawiałam z lekarzem, powiedział mi, że wcale go to nie dziwi, ponieważ to była duża niewydolność tarczycy. Okazało się, że tak malutki organ w moim ciele potrafi narobić tyle problemów.

Dlatego będę pisać o mojej walce z tą chorobą, która nie raz mnie zaskoczyła, ale też wiele nauczyła – o mnie samej, o moim organizmie, o różnych rodzajach diet, o zdrowym jedzeniu, o suplementach, o badaniach medycznych i ich wynikach, a także szukania odpowiedzi i zadawania pytań.

Jeśli zatem masz co najmniej kilka z objawów, które wymieniam poniżej, nie czekaj, idź do laboratorium i zrób badania. Tanie nie są, ale tylko komplet wyników może pokazać, czy jest Hashi, czy go nie ma. Czasem jest tak, że wyniki jeszcze są w normie laboratoryjnej, ale na obrazie USG już widać objawy choroby. I odwrotnie – wyniki pokazują chorobę, a tarczyca wygląda „podejrzanie zdrowo”. Sama słyszałam to w czerwcu tego roku, ale akurat mnie to ucieszyło, bo podejrzewam, że to efekt mojej diety i zażywania odpowiednich suplementów. 😉 O tym jednak w kolejnych postach, a tymczasem…

 

Niepokojące objawy:

  • senność i problemy z porannym wstawaniem lub odwrotnie, czyli bezsenność,
  • tzw. „mgła mózgowa” (brain fog), czyli problemy z kojarzeniem, zapominanie się, brak słów, utrata towarzyskiej „błyskotliwości”,
  • ciągłe uczucie zmęczenia,
  • bóle mięśni,
  • częste uczucie zimna,
  • częste migreny i bóle głowy,
  • bóle w klatce piersiowej – nagłe, zaskakujące, na chwilę,
  • niskie ciśnienie krwi,
  • problemy z wzięciem głębszego oddechu, częste zadyszki,
  • nieregularne miesiączkowanie u kobiet,
  • zbyt obfite lub skąpe, a nawet zanikające miesiączki,
  • problemy z zajściem i utrzymaniem ciąży,
  • uporczywy łupież,
  • wypadanie włosów,
  • słabe i łamliwe paznokcie,
  • trądzik,
  • sucha skóra,
  • bóle stawów,
  • tycie, pomimo dobrych nawyków żywieniowych i dużej ilości ruchu,
  • obrzęki – twarzy, powiek, stóp,
  • depresja,
  • duża zmienność nastrojów,
  • zaparcia lub biegunki,
  • nadmierna potliwość,
  • problemy z cholesterolem
  • podatność na przeziębienia…

Dlatego choroba Hashimoto jest podstępna – rzadko powyższe objawy kojarzymy z tarczycą. Chodzimy z nimi do kardiologa, psychologa, dermatologa, ginekologa, tłumaczymy zmęczeniem, przepracowaniem, nadmiarem obowiązków lub „urodą” swojego organizmu, a tymczasem okazuje się, że to objawy związane z nieprawidłową pracą tarczycy.

Dodam tylko, że przebieg Hashimoto jest różny i nie ma jednej jedynej metody wspierania organizmu w przebiegu tej choroby. Trzeba czasu i cierpliwości, żeby zaakceptować pewne objawy, a potem spróbować się z nimi rozprawić. Choroba autoimmunologiczna oznacza, że sam organizm wystąpił przeciwko sobie i zaczyna walczyć z sobą samym. Zwariował z jakiegoś powodu i trzeba pomóc mu wrócić na właściwą drogę – chronienia siebie i atakowania zewnętrznych wrogów. Dopóki będzie atakował siebie, nie będzie miał już dodatkowych sił, by walczyć z prawdziwymi drobnoustrojami chorobotwórczymi, stąd na przykład częste i przewlekłe przeziębienia u osób z Hashi. Nie jest to łatwe, ale da się to zrobić. Jestem tego żywym przykładem. Da się i warto. Dla siebie i swoich bliskich.

 

Kto tu jeszcze walczy tak jak ja i chce podzielić się swoją historią? Zapraszam do komentowania i mailowania.

Pozdrawiam!