Ile można karmić piersią? Nasze początki i… brak finału?

To było w czwartek. Mój syn zasnął. Poprawiłam bluzkę i tak się zadumałam… Ile można karmić piersią?

Różnie mówią – jedni, że do roku, inni, że do dwóch (wariaci chyba!), a jeszcze inni, że do samoodstawienia (do czego??? Ci to chyba w ogóle z psychiatryka wyszli!). He he he… uśmiecham się do siebie w duchu.
Zależy jeszcze, czy pytamy, ile mama może karmić czy też ile dziecko może ssać? Bo może się okazać, że dziecko porzuci matczyne dobro, ale na jego miejsce wskoczy płynnie od razu młodsze rodzeństwo i tym sposobem mamie się skumuluje i wyjdą na przykład 4 lata. 😛
Nie no, tak naprawdę mam na myśli to pierwsze, oczywiście prowokacyjne pytanie. Tak naprawdę nie ma górnej granicy. Badania pokazują, że dzieci NATURALNIE odstawiają się między 2 a 7 rokiem życia. Ok, ok. Domyślam się, że niektórzy zapluli monitory ze śmiechu lub dławią się teraz z powodu zakrztuszenia. Już spieszę z wyjaśnieniami.
Badania te dotyczą całego globu. A jak wiadomo, w różnych rejonach świata różne są możliwości zdobywania pożywienia, po pierwsze. Po drugie, każdy zna dzieci, które same odstawiły się wcześniej. Tak tak – najczęściej z powodu błędów żywieniowych. Oczywiście, nie posądzam nikogo o złą wolę, raczej wynika to z niewiedzy. Prawdopodobnie dzieci te dostawały za dużo i za szybko inne pokarmy. Jednak nie zmienia to faktu, że nikły procent dzieci odstawi się samodzielnie przed ukończeniem 2. roku życia. Z prostej, ewolucyjnej przyczyny: tak małe dziecko nie jest w stanie samo zdobywać pokarmu w satysfakcjonującej go ilości składników odżywczych, więc korzysta z dobrodziejstw opiekuna.

Zacznijmy jednak od początku.

Przez pierwsze 6 miesięcy życia karmimy dziecko tylko i wyłącznie mlekiem. Z piersi lub odciąganym, ale uwaga! Jeśli odciągane, to podajemy łyżeczką lub z kubeczka, butelka to najgorsze rozwiązanie dla prawidłowego odruchu ssania oraz rozwijającego się aparatu mowy.
Po ukończeniu przez dziecko 6. miesiąca życia można rozszerzać dietę, jeśli dziecko wyraża gotowość (siedzi samodzielnie, jest zainteresowane jedzeniem). MOŻNA. Nie trzeba. Jeśli dziecko nie jest gotowe, to warto poczekać niż się frustrować, nic mu nie będzie, SERIO. Pokarm mamy to najtreściwsze, najzdrowsze, najbardziej lekkostrawne jedzenie, jakie możesz podać dziecku. 😉 Jeśli mamy do czynienia z dziećmi alergicznymi, z rozszerzaniem diety wstrzymujemy się do ukończenia przez nie 9. miesiąca życia. Chodzi o większą dojrzałość, układu pokarmowego.
Wcześniejsze rozszerzanie diety w niczym nie pomoże, a może zaszkodzić – np. zaostrzyć objawy alergii lub doprowadzić w przyszłości do jej wystąpienia, do problemów z nadwagą lub otyłością.

Pół roku tylko pierś. Powtarzam, bo każda mama małego dziecka zazwyczaj słyszy wokół siebie milijon wspaniałych rad o wcześniejszym roszerzaniu diety, o okienkach immunologicznych na gluten (dziś wiemy, że to bzdura, ale co z tego, skoro lata przyzwyczajeń zrobiły swoje….), o anemii, która jest fizjologiczna, więc nie trzeba jej leczyć, chyba że dziecko nie przybiera na wadze i traci apetyt…

Właśnie. Przybieranie na wadze, a „słaby” lub „tłusty” pokarm.

Pokarm mamy zawsze jest najlepszy. Nigdy nie jest za „słaby” ani za „tłusty”. Choć młoda matka znowu słyszy mnóstwo wspaniałych rad, pt. „Nie przybiera, odstaw”, „Za dużo przybiera, odstaw”. Sama kiedyś usłyszałam na widok mojego kilkumiesięcznego dziecka „Ciocia, Ty to musisz mieć tłusty pokarm!”. To miał być oczywiście taki łagodny przytyk do tego, że dziecko pyzate. Należy olać takie komentarze. I dalej spokojnie karmić.
Pokarm zawsze jest odpowiedni. Taki, jak w danej chwili potrzebny jest dziecku – na upałach bardziej poi (dlatego na upałach dzieci do końca 6-go miesiąca nie trzeba dopajać dodatkowo), nocny jest tłustszy i bogaty w nienasycone kwasy tłuszczowe, które wspierają rozwój układu nerwowego (dlatego nocne pobudki na karmienie są takie ważne, choć męczące).

Zaraz na pewno odezwie się ktoś z historią rodzinną, w której czyjeś dziecko nie przybierało, było głodne i jedyną radą była butelka lub mieszanka. A czy ktoś sprawdził, czy to dziecko dobrze ssie i czy jest prawidłowo przystawiane? Nie mówię o położnej, ale o profesjonalnym wsparciu laktacyjnym. Długie włosy idziemy podciąć do dobrego fryzjera, z cieknącym kranem wołamy hydraulika, to dlaczego z problemami w zakresie laktacji nie idziemy nigdzie lub do pediatry (przypominam: to lekarz chorób dziecięcych, nie dietetyk i nie osoba, która profesjonlanie na co dzień zajmuje się laktacją). Profesjonalnie problemami w zakresie laktacji zajmuje się konsultant laktacyjny i takich należy szukać. Może okazać się, że wystarczy zmienić pozycję do karmienia lub dziecko ma za krótkie wędzidełko podjęzykowe, co uniemożliwia mu efektywne ssanie.

Moje / nasze początki

Sama miałam problem z karmieniem. I to nie jeden. 😛 Tutaj jednak wspomnę o tym pierwszym, początkowym, który mógł zakończyć naszą jeszcze nie rozpoczętą mleczną drogę na zawsze. Oczywiście po porodzie przyszła do mnie położna, żeby pomóc przystawić dziecko. Jakoś go tam nałożyła, ale czułam, że coś jest nie tak. Było mi niewygodnie, dziecko chciało ssać i to bardzo, ale widać było, że nie może sobie poradzić. Tak sobie to moje cudo obserwowałam aż zobaczyłam, że ma cofniętą brodę. Powiedziałam o tym lekarce – neonatologowi, a ona na to, że „Nie wymieniają dzieci ze względu na brody.” We mnie się zagotowało. Mówię do pani, że chodzi mi o karmienie – owszem, widać z góry, że pierś jest poruszana, ale dziecko nie ssie efektywnie, bo dołem nie może odpowiednio jej złapać, więc co mam robić? Jak sobie z tym radzić? Zbyła mnie: „Pani W., widać po Pani zawód.”. Żaluję tylko, że nie miałam w sobie tyle siły  i wiedzy, co teraz, żeby wymóc na niej odpowiednią pomoc. Dziecko w nocy płakało. Z głodu. Przyszły położne i co zrobiły? Dały glukozę, żeby mieć spokój… Ja – zakręcona, obolała, nie potrafiłam wtedy zawalczyć o siebie i dziecko jak trzeba.

Kolejnego dnia jedank już się ogarnęłam. Walczyłam, choć lekko nie było. Mały S. wciąż wołał, ja nie umiałam mu pomóc. Prosiłam położne, lekarki… Przychodziły, sprawdzały, czy jest pokarm w moich piersiach (to było okropne!), stwierdzały, że tak, wzruszały ramionami i szły bez rady. W końcu ok. 17.00 przyszła jedna pani, której się udało. Hurra! Jest sukces. Dziecko ssało 40 min. bez przerwy, po czym zasnęło spokojnie. Poprosiłam jeszcze panią, żeby przyszła znów pomóc, bo mogę nie dać rady. Nie przyszła. Zmieniły się zmiany. Przyszła inna, która wymyśliła swoją pozycję, która w ogóle nie pasowała ani dziecku, ani mnie. W końcu zapytała mnie, czy mam butelkę. Ja na nią wielkie oczy! Jaką butelkę? A ona oburzona, że nie mam ze sobą butelki i z łaską przyniosła mi jakiś smoczek do butelki. No mówię Wam, to był kosmos. Na trzeci dzień okazało się, że S. za dużo spadł na wadze. I wreszcie odkryli, że mam rację! Że dziecko chce ssać, że mleko jest, ale nie może się najeść. Wow! Ale i tak największe pretensje miałam do siebie, że nie byłam bardziej stanowcza, choć wiem, że to wszystko nerwy, strach, pierwsze dziecko, poczucie osamotnienie w starciu z instytucją szpitala, personel patrzący z góry, itp.

Nie zostało mi nic innego jak walczyć samotnie, bo na konsultację laktacyjną i tak musiałam czekać do poniedziałku, a to była niedziela. Próbowałam, jak mogłam. Sąsiadka pożyczyła nakładki, którymi poraniłam brodawki, więc do nerwów o dziecko i jego przybieranie doszedł ból i krwawienie. Ale S. tak na mnie patrzył…. w tych oczach było tyle ufności i tyle nieporadności, że nawet jak teraz o tym piszę, mam „baseny” w oczach. Musiałam dać radę. Dla niego. Lekko nie było, ale przynajmniej następnego dnia nie spadł więcej, a zatrzymał się, więc pozwolono nam wyjść do domu. Nie poszłąm jednak tak szybko – siedziałam na łóżku, aż przyszła konsultanka.

Konsultantka pokazała RAZ. Tylko RAZ. Wystarczyło. I problem prysł jak bańka mydlana! Załapaliśmy oboje – i ja, i S. Śmiem twierdzić, że to wszystko dzięki S. – dzięki jego wołaniu i jego ufności w małch oczach, której nie mogłam zawieźć. To on uratował naszą laktację i dzięki niemu nasza historia trwa po dziś dzień – 31 miesięcy. Celowo, w grafice na początku posta jest starsze dziecko, a nie niemowlę. Bo karmienie piersią jest czymś normalnym jak picie ze szklanki i jedzenie z talerza. Uważam, że wiele kobiet karmiłoby dłużej, gdyby była odpowiednia pomoc laktacyjna i dobry dostęp do niej, gdyby nie naciski ze strony otoczenia oraz gdyby propagowano na szeroką skalę aktualną wiedzę o laktacji.

Pozdrawiam matki-karmicielki i wszystkich czytelników!