Skąd się bierze asertywność, czyli pozwól dziecku na „nie”.

Na początku tego wpisu chcę podziękować Inspiracjom, które mnie spotykają. Tymi Inspiracjami są znajome mniej lub bardziej dzieci oraz ich rodzice. Czasem inspiracją do głębszych przemyśleń jest cała rozmowa, jakieś wydarzenie pomiędzy dziećmi lub dzieckiem a rodzicami, a czasem zaledwie jedno zdanie, pytanie lub gest. Tym razem wyszliśmy od rozmowy na temat „buntujacych się” i nie maluchów, by dojść do asertywności. Ale może zacznę od początku.

Każdy z nas chciałby, aby jego dziecko w przyszłosci potrafiło stawić czoła światu, prawda? Żeby umiało oprzeć się wszelkim mogącym je spotkać negatywnym wpływom. Chcielibyśmy wyposażyć je w takie umiejętności psychologiczne i społeczne, by z łatwością odróżniało to, co dla niego dobre od tego, co mu może zaszkodzić. 

Pierwsze, co się nasuwa, to oczywiście skojarzenia ze szkolną rzeczywistością: wagary, narkotyki, alkohol, papierosy, namowy do seksu, kradzieży, podpuszczanie przez starszych kolegów czy koleżanki, itp. I to bardzo ważne, by ten nastoletni okres „burzy i naporu” przejść bez szwanku. Jednakże negatywne wpływy rozpoczynają się znacznie wcześniej niż w szkole podstawowej, gimnazjum, czy w liceum! Wiadomo, najpierw inne, mniejszego kalibru niż te wymienione tu w pierwszej kolejności, ale chcę pokazaćdo czego mogą prowadzić inne, uznawane za mniej szkodliwe.

Jedzenie

Czy zdrarzyło się Wam kiedykolwiek być namawianym lub przymuszanym do jedzenia? Pamiętacie towarzyszące Wam uczucia? Niektórzy z tego powodu mają prawdziwą traumę i jest to najszczersza prawda, że zaburzenia odżywiania mogą mieć swoje korzenie w poczatkach przygody z rozszeraniem diety, karmieniem na siłę i trzymaniu dziecka przy stole aż talerz będzie pusty…
Co prawda jedzenie to temat dłuższy i bardziej skomplikowany, nadający się na oddzielny post, jednak świetnie nadaje się tutaj jako przykład. Dziecko ma naturalny regulator uczucia głodu i sytości. Zatem spokojnie, jeśli jest zdrowe, prawidłowo się rozwija, nie ma żadnych zaburzeń, to kiedy mówi „dość”, naprawdę czuje się syte i więcej nie potrzebuje, a kiedy jest głodne, to… będzie wołać, dopóki nie dostanie jeść – i to niezależnie od tego, czy to kilkudniowy maluch, czy trzylatek. 😉

Słodycze

Kolejny przykład, związany poniekąd z jedzeniem i też szerooooki tak, że zasługuje na odrębny post, to słodycze. Coraz więcej rodziców jest świadomych zagrożeń związanych, jakie niesie ze sobą spożywanie cukru. To kwestia możliwego rozwoju otyłości, insulinoodporności czy cukrzycy. Jak pokazały badania, o których można poczytać tu <klik> czy tu <klik>, Altzheimer to może być cukrzyca III typu. A chyba każdy z nas chciałby uchronić przed takimi powikłaniami swoje dzieci, prawda? Okazuje się, że nie dawać dzieciom słodyczy i białego cukru to za mało. Ważne też, by nie zachęcać słowami: „No weź, popatrz, inne dzieci też jedzą i smakuje im.”, „Proszę, poczestuj się, będzie mi miło”, itp.

Buziaki, przytulaski, czyli powitania i pożegnania

„No przytul się do cioci na pożegnanie”, „Daj babci buziaka na powitanie”. Dziecko nie chce, nie ma ochoty na taki bliski kontakt fizyczny, więc pozwalamy mu na dystans. Wywieranie presji, by jednak zrobić coś, bo „wypada” to zła droga. Pisałam już o tym jakiś czas temu w poście o nietykalności osobistej <klik>. Tutaj powtrzam i dodam, że to także mechanizm obronny przez możliwym wykorzystaniem seksualnym. Wiadomo, ciocia czy babcia raczej mają dobre zamiary, ale jeśli dziecko, zwłaszcza to malutkie rzadko je widzi, to nie będzie od razu do nich lgnęło i dobrze. Bo do obcego pana i obcej pani też nie powinno.

Pozwól odmówić

Pozwólmy dziecku na odmowę już teraz, kiedy jest małe, niech trenuje, póki może w bezpiecznym, domowym środowisku. Nie mówię, że zawsze i w każdej sytuacji. Ucząc je asertywności, czyli mówienia „nie”, kiedy coś mu nie pasuje, jednocześnie uczymy też kompromisu i wypracowywania wspólnych rozwiązań.
Z jednej strony chciałoby się dziecka, które zawsze zrobi to, o co je poprosimy, wykona każde polecenie, a z drugiej… czy na pewno chodzi nam o to, by zawsze i z każdym się zgadzało? By bezkrytycznie przyjmowało za swoje zdania innych osób?

Daj wybór

Dziecko nie ma ochoty na współpracę? Ma zupełnie inne pragnienia niż nasze potrzeby? Hm… to jest trudne. Często w takich sytuacjach „czacha mi paruje”, żeby wymyślić odpowiednią propozycję, ale warto. Nazywa się to pozornym wyborem. Technika ta polega na przedstawieniu dziecku takich opcji, z których każda dla nas, rodziców  jest korzystna, a dziecko wybiera tę bardziej mu odpowiadającą.

Przykład:
Wychodzimy do przedszkola i pracy, czasu jest mało, a tu nagle krzyk przy ubieraniu skarpet: „Nieeeee, nie chcę tych skarpetek!”. Patrzę i co widzę? Mały S. nie może poradzić sobie z ich ubraniem. Co mówię? „Dobrze, weź sobie sam z szuflady inne.” Idzie, bierze, ubiera. Dumny, że sam wybrał i szczęśliwy, że są takie, które łatwiej mu się wkłada na stopę, bo są bardziej elastyczne. I wierzcie mi, gdybym próbowała mimo wszystko przekonać go, by ubrał tamte, oboje bylibyśmy sfrustrowani, źli, być może zapłakani i oboje czulibyśmy się po prostu źle, że z takiej małej rzeczy zrobiła się „zadyma”. A tak? Dziecko szczęśliwe, a moje nerwy zostały w stanie spoczynku. 😉

Dziecko płacze przy ubieraniu rajstop? Może po prostu nie chce tych żółtych? Wytłumaczmy, że musimy ubrać się odpowiednio do pogody, by było nam ciepło podczas spaceru, a kolor rajstop? No cóż, być może będzie oryginalnie dopasowany do reszty stroju. 😉 Czasem ważniejsze jest to, żeby dziecku było po prostu ciepło:
„Posłuchaj, nie chesz ubrać żółtych rajstop? To wybierz sam te, które Ci odpowiadają. Jednak jest zimno i któreś ubrać musimy, żeby było Ci ciepło.”

Pozwól dojrzeć

Czas, kiedy dziecko zaczyna świadomie używać słowa „nie” jest trudny dla rodziców i otoczenia. Często nazywany jest buntem dwulatka, trzylatka… Jednak ja jestem daleka od używania tych terminów. W dziecku budzą się jego własne upodobania, które chce wyrazić. My, dorośli też często mamy inne zdanie niż mąż, rodzic, znajomy i nikt nam nie odbiera do tego prawa. Dlatego też, pozwólmy dzieciom wyrazić swoje zdanie.

Owszem, zaraz zasypie mnie lawina komentarzy mówiąca o tym, że przecież my, dorośli nie kładziemy się na podłodze, nie krzyczymy na całe gardło w sklepie, nikogo nie uderzamy, ponieważ mamy inne zdanie. Zgadza się, my, DOROŚLI i DOJRZALI, a przed nami stoją DZIECI, jeszcze NIEDOJRZAŁE. Warto to sobie uświadomić.

Ich system nerwowy musi przejść trudną drogę, by nauczyć się radzić sobie z emocjami w społecznie akceptowalny sposób. Do tego potrzeba rozmowy z rodzicami oraz treningu. Pozwólmy dziecku głośno mówić „nie”, by za kilka czy kilkanaście lat również potrafiło samo to zrobić, kiedy nas już nie będzie przy nim niemal 24 godz. na dobę i by nie musiało wyrażać cichego sprzeciwu przeciw nam, dorosłym, uciekając po cichu w jakieś używki.

To pisałam ja, matka Trzylatka, który często jest na „nie”.
Z pozdrowieniami dla wszystkich, którzy przeżywają teraz podobnie trudne chwile!